7 marca 2009

My point of no return

Siedział wygodnie w fotelu i patrzył przed siebie. Dłonie złożone jak do modlitwy. Sięgnął po kubek herbaty i pociągnął z niego łyk. Wstał i skierował się ku szaf cena której stał telewizor. Uklęknął przed nią i wziął z dolnej półki pewien przedmiot. Usiadł z powrotem w fotelu, wypił znowu trochę herbaty i powiedział:
- Wiesz, istnieje coś takiego jak brzytwa Ockhama. – Spojrzał w tym momencie na rzecz, którą wziął spod telewizji. Był to srebrny sztylet schowany w takiej samej pochwie. Pochwa miała szczególne dla niego zdobienia, gdyż posiadała na końcu podobiznę feniksa, ukochanego ptaka. Rękojeść zaś ukazywała śmierć: szpony po obu stronach i u zwieńczenia, a u podstawy wizerunek wykrzywionej w złowieszczym śmiechu czaszki. Powoli wyjął sztylet z pochwy, którą odłożył na blat stołu i sięgnął po kubek.
- Zapewne zastanawiasz się o czym mówię. Jest to zasada według której nie powinno się mnożyć bytów, działać na podstawie istniejących i udowodnionych czynników. Innymi słowy, można powiedzieć, że najprostsze rozwiązanie jest najczęściej najlepsze. – W tym momencie chwycił pewnie ostrze w dłoń. Spojrzał na leżącą na łóżku osobę, lecz utrzymywał głowę tak jakby patrzył na swoje nogi. Skierował ostrze ku swemu lewemu nadgarstkowi, nad którym znajdował się mocny, krępujący ruch sznur. Podważając go ostrzem syknął z bólu, gdyż zakończenie noża było zaokrąglone, przez co rozciął sobie skórę i pojedyncze, czerwone krople krwi pojawiły się na srebrze. Szybkim ruchem przeciął więzy. To samo musiał uczynić z prawym nadgarstkiem. Kolejne krople krwi upłynęły z jego ciała. Rozruszał stawy i przetarł miejsca, gdzie znajdował się wcześniej sznur. Powiedział:
- Fajna zasada, nie? – po czym upił kolejny łyk herbaty. Podszedł do wieży i włożył do odtwarzacza płytę. Mozart. Włączył jego nieukończone Requiem.
– Lubię ten utwór. – a po chwili milczenia dodał – czuć ból i cierpienie po stracie bliskich. To co ja czułem przez Ciebie. – skierował sztylet ku swej twarzy i przytknął ostrze do Polika. Pociągnął nim. Na jego Poliku początkowo uwidoczniła się cienka, czerwona linia, która z czasem zaczęła się pogrubiać i po chwili gruba kropla krwi ściekała mu już po licu. Spoglądaj z uśmiechem na istotę leżącą na łóżku rzekł:
- Sprawdzam czy czuję jeszcze ból – po czym roześmiał się i dopowiedział – to charakterystyka naszej znajomości, cierpienie i ból jakie mi przyszło przez ciebie znosić. – Wstał z fotela upijając łyk herbaty. Podszedł do łóżka i przysiadł na jego boku. Tylcem sztyletu odciągnął do góry knebel z ust osoby. Ujrzał nienawistną obojętność w jej oczach. Spytał:
- Masz mi coś do powiedzenia? Choć lepiej nic nie mów, twój głos wystarczająco już mnie zmęczył. – Usiadł z powrotem na swoim miejscu. Dopił napój do końca. – Wiesz dlaczego mówiłem o brzytwie Ockhama. Tak się składa, że tysiące razy zamykałem oczy na możliwość zakończenia naszej znajomości. Starałem się zapomnieć o tej drodze, najlepszej w swojej prostocie. Choć nie powiem, zabić przyjaźń to rzecz trudna i ciężka. Ale to przez Ciebie leży teraz w agonii, umiera śmiercią straszną, w chłodzie i płomieniach. To co ja uczynię, to w sumie taka eutanazji, bo jak inaczej można to nazwać? – Powiedziawszy to, zatopił ostrze w swoim sercu. Szkarłatna obwódka pojawiła się wokół sztyletu. Coraz więcej krwi zaczęło wyciekać z rany. Po chwili szybkim, zdecydowanym ruchem wyciągnął nóż. Krew trysnęła z jego wnętrza na wszystkie strony. Spojrzał na istotę leżącą na łóżku. Wydała mu się teraz taka obca i obojętna. Twarz straciła rysy, usta, oczy, nos. Pozostała blada skóra. Po chwili istota zaczęła się rozpływać w powietrzu, dzielić na maleńkie cząstki. W chwili gdy zanikła kompletnie, rana poczęła się zasklepiać w akompaniamencie syku, a z jej wnętrza zaczął się unosić dym. Na zewnątrz nie został żaden najmniejszy ślad, najmniejszej blizny. W sercu pozostało jednak mała srebrna drzazga, kłująca go zawsze. Wszak zerwał ostatnie więzy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wysyłać do psychiatrii, dodane za namową Przemka.
Notka ma 608 wyrazów, chyba mój rekord.
Pozdrowienia.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Są uczucia, którymi nie można się podzielić. Albo są zbyt osobiste lub zbyt bolesne. Czasem nie ma sensu mówienie o nich, bo ten kto wie to wie, a ten kto nie wie i tak nie zrozumie. Zranienia takie zostawiają ślad, o którym czasem nawet najbliżsi nie wiedzą. Wtedy trzeba udawać przed światem szczęśliwego i serdecznego, jednocześnie z tym dziwnym uczuciem w sercu, że jednak nie jest tak soczyście. Można też afiszować się ze swoim wnętrzem, ale to rzadko pomaga - bo rzadko kto może zrozumieć.

Ale mimo tego, że wszystko z deczka popierdolone - to trzeba żyć i dzielnie znosić porażki. What can't kill you - make you stronger. CZy jakoś tak ;)

P.S. Miało być ładnie, przemyślanie i składnie. Wyszło tylko drugie i tez niezbyt ;p

Anonimowy pisze...

Dobrze.!

p90k pisze...

A w ogóle to ja bym zmienił jednak trochę sentencję z pierwszego komentarza i bym dał: Co Cię nie zabije, to Cię posadzi na wózek.